Kocham zapach papieru. Kocham mieć palce poklejone. Kocham guziczki, wstążeczki, kwiatuchy. Kocham nawet to, że nigdy nie mogę w moim papierniczonym bałaganie znaleźć tego, co mi jest akuratnie potrzebne.
Kocham i nie mam na to czasu.
Musiałam wybrać – praca szalona, cudowna, wyciskająca z życia cały wolny czas i myśli, albo miły, nudnawy etacik w unijnej instytucji i szaleństwa scrapowe popołudniami.
Wybrałam to pierwsze. Łudząc się, że kiedy pociągnę najważniejsze sprawy i osiągnę wstępnie założone cele, wszystko samo zacznie się kręcić. Zaczęło, owszem, ale wciągnęło mnie tak, że za nic nie mogę teraz zwolnić.
Dla higieny psychicznej zatem, no i ponieważ obiecałam to też pewnemu cudnemu ludzikowi, chciałabym zebrać w jednym miejscu i podsumować to, co udało mi się zrobić dawno, daaawno temu za siedmioma górami za siedmioma lasami. Licząc, że kiedy nauczę się kraść chwile na systematyczne pisanie (odbierając, w tak zwanym międzyczasie, kilkanaście telefonów, rozlewając na klawiaturę kawę i przeglądając projekty), nauczę się generować momenty na to, co na prawdę ciągle gdzieś w serduchu siedzi – scrapbooking czyli.
Się zobaczy.
PAPIERniczenie czas zacząć!
Etykiety:
papierniczenie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz