Jak napisała kiedyś Mary Lou Cook - kreatywność to wymyślanie, eksperymentowanie, wzrastanie, ryzykowanie, łamanie zasad, popełnianie błędów i dobra zabawa. Właśnie to od dwóch tygodni robię zawodowo, a efekty będą, miejmy nadzieję, 18 grudnia... ;]
Ślubnie, choć zupełnie nieślubnie...
Kartka z okazji zawarcia związku małżeńskiego przez młode i mocno... niesztampowe osobistości. Upchnięta w kopertę - wsuwajkę, ze schowkiem na papierowe prezenty, z załącznikiem w postaci ryżu na szczęcie.
Ingrediencje: papiery, resztki kwiatków Prima, obrzydliwe niebieskie literki, lakier do paznokci (Maybelline ;)), woreczek z organzy, ryż, barwnik spożywczy.
Przyrządzanie – należy mieć wyjątkowo mało czasu, być w pracy, mieć wszędzie rozwalone papierzyska i jojczących współpracowników. Adrenalina gwarantowana.
Wózeczek
Zadziwiające, jak dużo kawy piję od czasu, kiedy uruchomiłam papierniczka... :)
Zeszłoroczny „łordbuk”
Jedno jedyne zdjęcie. Kiepskiej jakości, ale o piątej rano nic lepszego być nie mogło. Do tego jeszcze niefachowo obrobione, a oryginał zaginął, więc nieodwracalnych zmian cofnąć się nie da. Bywa i tak, często nawet, więc proszę się przyzwyczaić.
Za pomoc w zorganizowaniu literowej bazy szczególne podziękowania i buziakole należą się Pani Tutaminie.
The Last Knit
Myślałam, że zgubiłam ją już na wieki, ale udało, udało mi się dzisiaj w sieci przez absolutny przypadek na nowo odkopać tą czarodziejską opowiastkę! Ryjek mi się śmieje od kolczyka do kolczyka - bo obrzydliwie lubię taką właśnie stylistykę, podkład dźwiękowy jest po prostu ge-nia-lny, a o analizie psychologicznej postaci to nawet pisać nie będę, bo przecież każda Krafterka dokładnie wie o co chodzi... ;]
Zaproszenia na 18-stkę
Kolejna szybka "scrapakcja" z kawą w roli głównej. A ponieważ kawa stoi w kuchni na swoim miejscu i zawsze łatwo ją znaleźć, jest w moich pracach jednym z najukochańszych preparatów do zadań specjalnych. No i ten zapach...
PAPIERniczenie czas zacząć!
Kocham zapach papieru. Kocham mieć palce poklejone. Kocham guziczki, wstążeczki, kwiatuchy. Kocham nawet to, że nigdy nie mogę w moim papierniczonym bałaganie znaleźć tego, co mi jest akuratnie potrzebne.
Kocham i nie mam na to czasu.
Musiałam wybrać – praca szalona, cudowna, wyciskająca z życia cały wolny czas i myśli, albo miły, nudnawy etacik w unijnej instytucji i szaleństwa scrapowe popołudniami.
Wybrałam to pierwsze. Łudząc się, że kiedy pociągnę najważniejsze sprawy i osiągnę wstępnie założone cele, wszystko samo zacznie się kręcić. Zaczęło, owszem, ale wciągnęło mnie tak, że za nic nie mogę teraz zwolnić.
Dla higieny psychicznej zatem, no i ponieważ obiecałam to też pewnemu cudnemu ludzikowi, chciałabym zebrać w jednym miejscu i podsumować to, co udało mi się zrobić dawno, daaawno temu za siedmioma górami za siedmioma lasami. Licząc, że kiedy nauczę się kraść chwile na systematyczne pisanie (odbierając, w tak zwanym międzyczasie, kilkanaście telefonów, rozlewając na klawiaturę kawę i przeglądając projekty), nauczę się generować momenty na to, co na prawdę ciągle gdzieś w serduchu siedzi – scrapbooking czyli.
Się zobaczy.