Smarkatniczki

Ostatnio tak mnie wzięło na sprzątanie (czytaj: wyrzucanie, wyrzucanie i jeszcze raz wyrzucanie) i trzyma uparcie, że jakoś nic nie udaje mi się "wyprodukować". Nakrojone chusteczniki leżą i tęsknie wypatrują, kiedy nadejdzie ich kolej. A tu nic... :)
Już jakiś czas temu zszyłam tę gromadkę i tak sobie myślę, że zanim dorobię resztę (o ile w ogóle to nastąpi), żeby zrobić prezentację grupową, to tych już dawno nie będzie. Zatem voilà:










A ten jakiś takiś inny od reszty, niedzisiejszo romantyczny, ze Swarovskim (jeśli mnie pamięć nie myli to Roundelles Crystal) więc zasłużył na wyróżnienie specjalne:


Zdjęcia niefajne, ale jakoś nie umiem się wciąż zaprzyjaźnić z aparatem. Czas się tym zająć, wiem, wiem, ale jest tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia! I tyle jeszcze zostało do wyrzucenia!

Barrrdzo słodki post... :)

Zgodnie z obietnicą złożoną przeze mnie kilka dni temu tutaj ogłaszam niniejszym wszem i wobec, że i u mnie można sobie poprawić humor i wygrać słodkości.
Każdy osóbka, która doda komentarz pod tym postem i wklei na swoim blogu link z informacją o papierniczkowym candy, ma szansę wygrać niepowtarzalne i super-słodkie umilacze codzienności.
Losowanie 4 lipca tuż po zamknięciu lokali wyborczych! :)


Na górolsko nuto

Album (grubasek, mieści w sobie około 60 fotografii) z okazji 50 urodzin pewnej przesympatycznej Góralki. Grzebałam się z nim w marcu, ale w imię porządkowania wszystkiego wokół, przed momentem zdjęcia wpadły mi w łapki i korzystając z przerwy na kawę w pracy i braku twarzy do pogaduszek – wstawiam. Wnętrzem zajmę się przy następnej kawie… :)

Góralski gorsecik, sznurowany kokarduchą, biała bluzka i korale jako integralna część okładki. Na wyszywanie cekinowymi wigibasami nie starczyło już mi czasu ani cierpliwości:



Zielono mi.

Na wczorajszym, moim pierwszym, lubuskim spotkaniu scrapkowym, oprócz tego, że poznałam Przesympatyczne, Utalentowane i do tego jeszcze Świetnie-Zaopatrzone, to jeszcze pozbyłam się zaległości, która już mnie strasznie męczyła i o niemałego moralniaka przyprawiała. Rozliczyłam się w końcu z tysiączka, o którym było kilka słów tutaj.
Kasiula, której się prezencik należał, weszła w posiadanie poduchy-serduchy, smarkatnika wiosennego oraz kolczyków (które nawet jeśli nie będą jej pasować, po rozebraniu na części pierwsze przydadzą się do innych robótek), oraz koronki i wstążki, którymi wszystko było opasane, i które, jak sądzę - mają największą wartość dla prawdziwej scraperki... :)

Zdjęcie fatalne, niestety innego nie posiadam. Chustecznik oraz kolczyki postanowiły się zamaskować, koronka zresztą też się zawstydziła...



Ale skoro ten, przemiły zresztą, obowiązek, został w końcu skreślony z listy rzeczy do zrobienia, mogę zacząć powoli myśleć o znalezieniu dowolnej okazji i nowym drobiażdżku do wygrania.

Scrappauza, czyli przepraszam się z Panią Maszyną

Pani Maszyna przywędrowała do mnie z Krakowa ponad dwa lata temu. Powiew luksusu, by nie napisać - szaleństwa, bo ani ja szyć nie potrafię, ani nauczyć się specjalnie nie zamierzam, po prostu fanaberia, za którą na szczęście nie musiałam płacić... :) - w każdym razie jak mnie zwolnią pracy to albo jednak błyskawicznie nauczę się krawiectwa, albo ją sprzedam i wyżywię rodzinę choć przez krótką chwilę.

Mam zaszczyt Państwu przedstawić:



Na chwilę obecną muszę ją po prostu troszeczkę wykorzystać, bo stoi taka biedna w kącie i się kurzy się okrutnie. Wczoraj nastąpiła pierwsza próba przypomnienia sobie jak się robi chusteczkowniki (instrukcja szycia na przykład tutaj: Skip to my Lou).
Obdarowana pierwszym po długiej przerwie egzemplarzem, napisała do mnie dzisiaj: "Dziękuję za prezent. Wierzę, że będzie on służył do wycierania łez szczęścia - tylko i wyłącznie:-)". Ja twierdzę, że przyda się jeszcze w kilku innych sytuacjach, jak choćby do wycierania pomadki (własnej oczywiście) z twarzy jakiegoś absolutnie czarującego Przystojniaka. :D



Zatem skroiłam z rozpędu chyba z dwa tuziny chusteczkowniczków, czekają sobie niespokojnie na zszycie. Czy się doczekają? Zobaczymy... :)

Żegnaj Scrapbookingu!

Postanowione. Nie można wylewać nad zamówieniem łez. Siedzieć w nocy i główkować nad rozwiązaniem nierozwiązywalnego. Basta.

Jak się nie ma talentu i zmysłu co gdzie i jak, i wychodzą zawsze jakieś popeliny (jak na przykład albumy grubości nieprzyzwoitej, których nawet w ręce nie da się utrzymać), to przestaje mieć sens.

Albumy przedszkolne, na pożegnanie z dziecięctwem, wymęczone przeze mnie przedwczoraj to moje good bye.
Na zawsze, a może tylko na dłuższą chwilę – nie wiem. Może czas dać sobie spokój i zająć się pracą? Może czas wrócić do aniołów? Albo zaprzyjaźnić się na powrót z Panią Maszyną?




A ja się wcale...

... nie obijam. Choć pewnie tak to wygląda.
Od jakiegoś czasu "przemieszowywuję" sobie w łepetynie priorytety - bo ten najnajnajważniejszy jest we mnie i sprawia, że jestem najnajnajszcześliwszą Kobietą (tak tak, przez duże "K"!) pod słońcem!
I mimo, że czasu do wybicia godziny ZERO zostało jeszcze sporo, już włączyła mi się opcja „wicie gniazdka”. Planowanie idzie pełną parą, z realizacją muszę po prawdzie jeszcze chwilę poczekać, bo mam zaległości w zamówieniach albumowych, ale już za chwileczkę, już za momencik... I będę raportować na bieżąco, a co!